Za drzwiami znajdowało się coś w rodzaju małego studia fotograficznego. Śmierciożercy ustawili mnie przed białym tłem. Młodszy Malfoy wziął aparat.
- A teraz stój prosto. Chyba nie chcesz, żeby twoi szanowni i odważni przyjaciele zobaczyli, że się poddałaś, prawda? - Jego głos był przesycony jadem. Jak z resztą wszystko, co należało do niego. Wycelował we mnie aparatem i zrobił kilka zdjęć. Widziałam, że to jeden z tych magicznych aparatów, dzięki którym zdjęcia się ruszają.
- Po co wam to. Możecie mnie przecież zabić! - wiedziałam, że głupio postępuję, ale nie mogłam już się dłużej powstrzymywać. Dlaczego po prostu nie pozbawią mnie życia? Do czego jestem im potrzebna?
- Cóż... i tak pewnie nigdy stąd nie wyjdziesz, więc możemy ci powiedzieć - Malfoy uśmiechnął się lodowato, z satysfakcją - Jeżeli cię zabijemy, Nasi przeciwnicy nie będą mieli oporów przed atakiem. A teraz możemy tylko grozić, że cie uśmiercimy. Ale jeżeli ci się nudzi, to od jutra będę miał nową służącą. A teraz odprowadź ją. - Ostatnie zdanie wypowiedział w stronę Goyla.
Zostałam wepchnięta do komnaty. Pożegnał mnie jadowity śmiech i trzask drzwi za plecami. Opadłam na podłogę. A myślałam, że gorzej być nie może.
Rano obudził mnie znowu głos zza drzwi. Dokładniej to tylko mi się wydawało, że jest rano, bo nie widziałam słońca już dwa dni. Goyle wszedł i rzucił mi świeże ubranie. Wskazał też drzwi za sobą, które okazały się łazienką. Może i było w niej brudno i obskurnie, a woda przypominała lód, albo wrzątek, ale zawsze coś. Szybko się umyłam i przebrałam. Wyszłam i zobaczyłam Goyla, opierającego się o ścianę. Zabrał mi stare ubranie i zaprowadził do kwatery Dracona.
Gdy weszłam, uderzyło mnie zimno, panujące w środku. Zobaczyłam młodszego Malfoya, siedzącego przed ogniem.
- Wreszcie jesteś, szlamo. Teraz mieszkasz tutaj. Rozpal ogień. - wskazał na kominek. Zajęłam się tym, czując na plecach jego wzrok. Czemu się tak na mnie gapił? Rozproszyło mnie to i oparzyłam się trzymaną w ręce zapałką. Usłyszałam jego złośliwy śmiech, gdy syknęłam z bólu. W końcu ogień zaczął trzaskać, a ja spojrzałam na niego, czekając na kolejne instrukcje.
- Tu masz kartkę, Granger. Kiedy to wszystko zrobisz, możesz iść do swojego pokoju, zadomowić się. Ja na razie wychodzę, wrócę później.
Cała czerwona na twarzy odwróciłam się, żeby wziąć kartkę. Co za rozpieszczony idiota! Jak tylko znajdę jakiś nóż, wystarczająco ostry, żeby przeciąć skórę i żyłę, od razu go użyję. Przez chwilę zastanawiałam się, nad włożeniem ręki do ognia, ale to by bolało dużo bardziej. Z resztą, pewnie nie dałoby jakoś bardzo dużo.
Leżałam na stercie szmat, które były teraz moim łóżkiem. Przynajmniej nie jest mi zimno. Może dadzą mi nóż do obiadu? Po raz kolejny liczyłam ilość pęknięć na ścianach, własnych siniaków, sekund, których potrafię wytrzymać bez powietrza. W końcu za ścianą usłyszałam kroki. Malfoy otworzył drzwi przesunął po podłodze talerz z obiadem. Nie dostałam noża, co mnie jednak nie zdziwiło. Widelca też nie. Tylko łyżkę. Może po prostu tego nie tknę? Zaraz po tym, jak ta myśl przyszła mi do głowy, Malfoy Junior krzyknął z sąsiedniego pokoju.
- Masz to wszystko zjeść! Inaczej oddam cię do ojca, a on już nie jest taki miły - znów usłyszałam ten znienawidzony przeze mnie śmiech. I znów łzy napłynęły mi do oczu.